Wydarzenia
Milcarek: Mam nadzieję, że Papież naprawi dwuznaczności „ducha Asyżu”2011-01-26Mam nadzieję, że Benedykt XVI równocześnie zachowa to dobro, które ze zorganizowania tego spotkania może wyniknąć – mówi o planowanym na jesień spotkaniu ekumenicznym w Asyżu Paweł Milcarek.
Mamy w pamięci doświadczenie związane ze spotkaniem międzyreligijnym w Asyżu w 1986 roku (w pewnej mierze dotyczy to też drugiego, powtórzonego spotkania, które organizował także Jan Paweł II). Wiemy, że wówczas za pośrednictwem mediów do odbiorców na świecie dotarła myśl, że Kościół uznaje relatywizację prawdy Ewangelii, stawia ją po prostu obok innych religii. Jest to w dużym skrócie właśnie takie uproszczenie, że papież, co prawda nie wprost, ale pośrednio mówi, że „wszystkie religie są w jakiś sposób równe, wszystkie religie są jakimiś równoległymi drogami zbawienia, wzajemnie szanujemy swoje tożsamości; my akurat podążamy za Chrystusem, a inni może mają jakichś innych przewodników”. Przyjmując taki pogląd, czasami pod naciskiem zdjęć papieża stojącego w szeregu przywódców religijnych, rzeczywiście wyraźnie oddalamy się od fundamentów chrześcijańskiej wiary: bowiem Chrystus nie jest jednym z guru religijnych, a papież tez nie jest jednym z liderów religijnych świata, tylko Chrystus jest jedynym pośrednikiem do Boga Ojca, a papież jest na ziemi jego wikariuszem.
To są rzeczy, które my bardzo dobrze znamy z katechizmu, tak samo za Jana Pawła II, jak i za Benedykta XVI one nie wyparowały, a były wielokrotnie powtarzane. Jednak i tak Asyż w jakiś nieunikniony sposób wiązał się w skojarzeniach milionów ludzi z fałszywą tezą o równoległości wielu dróg zbawienia. Ten wydźwięk takiego spotkania jest niebezpieczny.
Pamiętamy, że potem była deklaracja Dominus Iesus Kongregacji Nauki Wiary, kierowanej wówczas przez kard. Ratzingera, która przypominała wszystkie istotne prawdy wiary i wywołała ona z kolei duży sprzeciw. I ten sprzeciw powinien być dla nas drugą lekcją, że może jednak jest także w Kościele pewna gotowość do pogodzenia się z tamtym relatywizmem, do przyjęcia, że to właśnie bardziej wolimy Jana Pawła II z Asyżu, niż deklarację Dominus Iesus kard. Ratzingera.
To, co budzi niepokój, co powoduje, że Asyż budzi mieszane uczucia (niezależnie od tego, że szanuje się papieży, ich inicjatywy i dobre intencje, które zostały objaśnione w różnych miejscach), to pytanie, co dalej może się z taką inicjatywą dziać. W jaki sposób wpłynie ona na wyznawanie na co dzień tych niezbędnych prawd wiary, o których swego czasu przypomniano w Dominus Iesus. Oczywiście są też teologowie, którzy od lat zgłaszają swe zastrzeżenia, zwracają uwagę, że istnieją pewne nieciągłości logiczne w owej praktyce modlenia się z przedstawicielami innych religii, że to nie jest - również z punktu widzenia teologicznego - do objaśnienia, dlaczego mamy się spodziewać skuteczności tej modlitwy. Czy nie jest również tak, że takie spotkanie podtrzymuje złudzenia tych, którzy powinni nawrócić się do Chrystusa - ludzie ci uzyskują w tym wypadku błędne uspokojenie, iż „Kościół się pogodził, jest jedną ze wspólnot, po prostu żyje swoją wiarą, ale nie chce nawracać”. To jest niepokojące.
Jan Paweł II w Redemptoris missio, encyklice o misjach, mówił o złym rozumieniu Soboru, które powoduje, że stygnie zapał misyjny Kościoła. Trzeba pamiętać o tym, że nawet nasze własne uczynki, choć dobrze motywowane i szlachetne, mogą się jednakże przyczyniać do tego stygnięcia.
Chcę wyrazić nadzieję, że skoro tę inicjatywę ogłosił Benedykt XVI, który jako kard. Ratzinger miał wiele zastrzeżeń do asyskich spotkań, to - wbrew naszym niepokojom - zrobi coś (gdyż zapewne to spotkanie jednak dojdzie do skutku), co naprawi atmosferę po poprzednich dwóch międzyreligijnych spotkaniach w Asyżu.
Uważam - niezależnie od tych zastrzeżeń, które powyżej wyraziłem - że oczywiście alternatywą dla tego rodzaju spotkań nie jest jakieś wygrażanie sobie, operowanie wyłącznie ostrymi sformułowaniami, bo one też niekoniecznie nawracają. Dobre jest to, że dochodzi do spotkań i dialogu, bardzo dobre jest to, że chrześcijaństwo pokazuje swoją zdolność religii uniwersalnej, która potrafi zaprosić do spotkania innych, nie jest religią zamkniętą, nie jest jakąś sektą, która nie widzi szans do bycia w kimś w rozmowie i przedstawieniu danej mu Prawdy. To wszystko są wartości, bo od tego można pójść dalej, z łaską Bożą.
Dlatego mam po prostu dużą nadzieję, że papież - tak jak w wielu innych sytuacjach - nagle zaskoczy nas jakimś stanięciem ponad tymi schematami, w które wepchnął nas „duch Asyżu”. Może to być okazja do klaryfikacji, do wyjaśnienia sytuacji, tak jak wtedy, gdy Benedykt XVI miał swoje pierwsze spotkanie ekumeniczne w Kolonii w 2005 roku. Była to okazja, dzięki której papież zmienił atmosferę ekumenizmu, i to dość prosto: wygłosił przemówienie, w którym – oczywiście z dużą kurtuazją i serdecznością – ale po prostu przypomniał wiarę Kościoła katolickiego w to, ze nie utracił on jedności, że ta jedność jest otwarta także dla innych chrześcijan. To był pierwszy akcent, a drugim było przypomnienie, że w tym ekumenizmie sprawdzianem jego szczerości jest możliwość wspólnego działania chrześcijan w sprawach tak nabrzmiałych, jak na przykład spór bioetyczny – wspólne stanowisko w sprawie cywilizacji życia. Zanim zacznie się dyskutować nad możliwością tak trudnych spraw, jak interkomunia, jak wspólne uznawanie dogmatów, to może też warto pamiętać o tym, na ile jesteśmy zdolni do wspólnego bronienia wartości naturalnych.
Myślę zatem, że to samo może zdarzyć się z Asyżem, że papież będzie tutaj bardzo wyrazisty i sądzę, iż może stać się także i w tym wiele dobra. Jest bowiem jasne, że ta asyska atmosfera w Kościele jest obecnie nasączona różnymi złymi, wątpliwymi teologicznie skojarzeniami. Mam nadzieję, że Benedykt XVI je rozwieje, a równocześnie zachowa to dobro, które ze zorganizowania tego spotkania może wyniknąć. Zobaczymy jak to wyjdzie.
Art. ze str. fronda.pl