Liturgia


Czytania na dziś »

Komentarz do Słowa na dziś








Ambona > Komentarz

Siedem głodów2009-06-02



To, co można utracić, nie warte jest żalu. Prawdziwe wartości są nieutracalne. Dopóki jest w nas lęk przed utratą, jest to znak, że coś jeszcze posiadamy, co nie jest prawdziwą wartością i nie chcemy uwierzyć, że to, co powinniśmy mieć, jest WARTOŚCIĄ NIEUTRACALNĄ - oczywiście chodzi o Boga. Dopiero prawdziwe kryzysy każą nam zadawać sobie równie prawdziwe pytania i nie dopuszczają nieautentycznych odpowiedzi.

Prawdziwa miłość nie zawiera w sobie ani grama lęku, gdyż jest nieutracalna - dopóki liczymy na to, że jakiś człowiek będzie z nami wiecznie, albo, że coś, co posiadamy nigdy się nie zmieni, a jednocześnie doświadczamy lęku przed tym, że jednak stanie się inaczej.... oszukujemy się.

 

Jedynym, nieutracalnym  i wiecznym  Mesjaszem jest dla Ciebie Jezus. Nawet Archanioł Gabriel, gdy oznajmił Maryi wszystko, co miał oznajmić, odszedł. Tylko Bóg nie odchodzi....! Każdy inny fundament jest jedynie piaskiem dla domu, a więc nikt nie potrafi Ciebie niczym zbudować!

 

Mk 8,13-21

I zostawiwszy ich, wsiadł z powrotem do łodzi i odpłynął na drugą stronę. A uczniowie zapomnieli wziąć chlebów i tylko jeden mieli z sobą w łodzi. Wtedy im przykazał: Uważajcie, strzeżcie się kwasu faryzeuszów i kwasu Heroda. Oni zaczęli rozprawiać między sobą o tym, że nie mają chleba. Jezus zauważył to i rzekł im: Czemu rozprawiacie o tym, że nie macie chleba? Jeszcze nie pojmujecie i nie rozumiecie, tak otępiały macie umysł? Macie oczy, a nie widzicie; macie uszy, a nie słyszycie? Nie pamiętacie, ile zebraliście koszów pełnych ułomków, kiedy połamałem pięć chlebów dla pięciu tysięcy? Odpowiedzieli Mu: Dwanaście. A kiedy połamałem siedem chlebów dla czterech tysięcy, ile zebraliście koszów pełnych ułomków? Odpowiedzieli: Siedem. I rzekł im: Jeszcze nie rozumiecie?

 

Czy można się martwić o chleb, gdy się ma znajomości z piekarzem i dostęp do jego piekarni? Mam takie skojarzenie, bo przecież ten lęk Apostołów przypomina obawy ludzi, którzy martwią się o to, co będą jedli, chociaż są współwłaścicielami piekarni! Niech mi Pan to wybaczy, ale czyż nie dał im wielokrotnie, nawet fizycznie tego doznać, że nie muszą się o nic martwić, gdy są z Nim?

 

Rdz 7,7

Noe wszedł z synami, z żoną i z żonami swych synów do arki, aby schronić się przed wodami potopu. Ze zwierząt czystych i nieczystych, z ptactwa i ze wszystkiego, co pełza po ziemi, po dwie sztuki, samiec i samica, weszły do Noego, do arki, tak jak mu Bóg rozkazał. A gdy upłynęło siedem dni, wody potopu spadły na ziemię. W roku sześćsetnym życia Noego, w drugim miesiącu roku, siedemnastego dnia miesiąca, w tym właśnie dniu trysnęły z hukiem wszystkie źródła Wielkiej Otchłani i otworzyły się upusty nieba; przez czterdzieści dni i przez czterdzieści nocy padał deszcz na ziemię. I właśnie owego dnia Noe oraz jego synowie, Sem, Cham i Jafet, żona Noego i trzy żony jego synów weszli do arki...

Jezus chce za wszelką cenę pokazać uczniom, że On sam jest spełnieniem nieutracalnym ich głodu rozumianego najszerzej jak tylko można. Tymczasem oni się boją, że zabraknie im chleba. Zapewne chcieliby wziąć tyle, ile wziął Noe - całe stada żywności i całe tony jedzenia i wszystkich, których się kocha, lubi i to wszystko, do czego jesteśmy przywiązani: ulubiony jasieczek, ciapki z pomponikiem, ręcznik, który dostaliśmy od cioci na imieniny z wyszytymi inicjałami, album ze zdjęciami, magnetofon albo walkman, biblioteczkę ulubionych książek, sweterek z miłej wełny szetlandzkiej, telefon komórkowy, lodówkę oraz mnóstwo uśmiechniętych przyjaciół, którzy co pięć minut będą nam przypominali, że nas kochają, akceptują i nie wyobrażają sobie życia bez nas.

 

Wieczorami, płynąc na DRUGI BRZEG ISTNIENIA, wspieralibyśmy głowę na ich ramionach, siedząc wtuleni do siebie i słuchając modlitw i opowiadań, oraz zajadając kabanosy i popijając Coca-Colą. Echo naszych pobekiwań rozchodziłoby się po całej Galilei....Właśnie my jesteśmy tacy sami. Być z  Jezusem - być w samotności z Jezusem - to dla nas nudna konsekwencja. Wydaje nam się, że dlatego pozostaliśmy sami z Bogiem, z tym, jednym, jedynym „Bochenkiem Miłości" ponieważ nikt nas nie chce.

 

Z rezygnacją i żalem patrzymy w oczy Chrystusa mówiąc Mu: Skoro już nikogo nie mam, to już dobrze, pozwolę Ci na to, żebyś się nade mną czasem użalił, żebyś pochylił się nad moim nieszczęściem. Oczywiście Panie Jezu, nie mam mowy, żebym się Tobą zainteresował. Pamiętaj, że robię Ci łaskę, dopuszczając Cię do mojego uczucia samotności. Jestem z Tobą tylko dlatego, ponieważ nikt ze mną nie chce być, ale gdyby tylko ktoś mnie zechciał nawet na pięć minut, nie miej mi tego za złe - od razu rzucę Cię, bo tak naprawdę nie jesteś dla mnie kimś ważniejszym niż inni.

 

Uczniowie bardzo się tym martwili, że nie mają chleba, że nie mają czym się zaspokoić i obawiali się, że SAM JEZUS NIE WYSTARCZY! To zupełnie nasze przekonania!


Boimy się, że nie zostanie zaspokojonych naszych siedem głodów:

 

Głód duchowy - że Jezus ze swoim Duchem nie jest duchową atrakcją, dlatego chcemy jeszcze innych duchowych przeżyć, wzruszeń, objawień, nawiedzeń, chcemy być stygmatykami, prorokami przewidującymi przyszłość i oczywiście koniec świata, wizjonerami, uzdrowicielami, uduchowionymi instruktorami i doradcami, kierownikami ludzkich dróg duchowych, którzy znają się oczywiście na rozeznawaniu duchowym i cieszą się, że demony uciekają na ich widok. Z tego głodu ludzie poszukują duchowych spełnień w magii i wschodnich religiach czy też medytacyjnych doznaniach.

 

Czy wystarcza nam taka modlitwa, na jaką nas stać? Najczęściej nie! Najczęściej, kiedy rozmawiam z kimś na temat modlitwy, ludzie wyrażają swoje duże niezadowolenie z własnej modlitwy, skarżą się na to, że nie jest dostatecznie uduchowiona... ale może po prostu zbyt idealne wyobrażenie mają o modlitwie i nie potrafią być skromni i pokorni i zgodzić się na ubogą modlitwę. Chcą się modlić wielopiętrowymi tortami, gdy najczęściej stać ich na okruszyny czerstwej bułki.

 

Zdarza się, ze Duch Boży, komuś nie pozwala się modlić dyskursywnie i smacznie się wzruszać a jedynie daje siebie samego - bez wzruszeń i bez odkryć pełnych mądrych świateł. Ludzie prawie zawsze odrzucają taką modlitwę. Zupełnie tak, jak wyrzuca się nędznie ubranego człowieka, a z sympatią i gracją przyjmuje się kogoś wspaniale ubranego. Nie chcemy się modlić samym imieniem Jezus - domagamy się poznania, oświeceń, idealnego skupienia, niewzruszonej uwagi, doznań, obfitych uniesień duchowych, stałej dyspozycji do modlitwy. Czy wystarcza nam sama Eucharystia? Czy wystarcza nam, że w swojej łódce życia mamy tylko Jezusa?


Głód uczuciowy - nie chcemy być sami. Noe, kiedy wprowadzał do swojej arki zwierzęta, wprowadzał je parami. My też za wszelką cenę szukamy braci i siostry duchowe, tłumacząc sobie na siłę, że jest to „czyste" uczucie i że jesteśmy wolni od tej drugiej strony, ale z drugiej strony, nie wyobrażamy sobie życia bez „połówki". Ileż już tych małżeństw duchowych czy mistycznych, oraz przyjaźni i towarzyszeń duchowych skończyło się nienawiścią lub pożądliwością, albo jednym i drugim na raz?

Oczywiście z tego powodu nie chcę powiedzieć, że uczuciowe zaangażowanie, że przyjaźń jest zła, ale jeśli jest w niej lęk przed utratą, to znaczy, że ukrywa się w tym chciwość i zaborczość. Nie mówię już o grzesznych układach, w których pożądliwość, jak szalony głód prawie dosłownie nakazuje nam „obgryzać się" ciałami. W takim układzie lęk jest jeszcze większy, a straty nie do odrobienia. Gdy w końcu, ta druga strona się nasyci, odchodzi, my zostajemy jak ogryzki, z poczuciem zdrady i bezwartościowości. Lękamy się wtedy następnych związków tak bardzo, że nie chcąc utracić następnego „konsumenta", pozwalamy mu pożreć wszystko, co zostało... niestety, jeszcze szybciej się przesyca  i odchodzi.


Głód intelektualny - czy wystarczy tylko Biblia? Czy wystarczyłoby tylko to, co nakazane do zbawienia? Czy wystarcza nam ten biblijny bochen mądrości? Chcemy jeszcze coś wiedzieć, coś umieć, coś skończyć, mieć tytuły, które jednoznacznie stwierdzałyby, że jesteśmy nasyconymi jak bochenkami chleba, informacyjnymi kromkami z różnych dziedzin, ale najlepiej z tej, która wzbudzałaby najwięcej smacznego podziwu wśród słuchających. Najlepiej gdybyśmy z pamięci mogli cytować mądrych autorów i mieć najświeższe wiadomości dotyczący życia.

Jakże lubiłem przy stole przechwalać się nowo przeczytanymi książkami i cytować mądre zdania, podając na której stronie się znajdują. I do dziś nie lubię się mylić, albo na czymś nie znać, doświadczyć głodu wiedzy, wstydzę się przyznać, że czegoś nie wiem i mówię  rozmówcy: „Tak słyszałem o tej książce, zupełnie się zgadzam z autorem", gdy tymczasem nie wiem o czym mówię. Boję się stracić pozycję kogoś zdolnego, inteligentnego i wykształconego, a im bardziej o to walczę, tym bardziej boję się, że ktoś odkryje, że wcale nie jestem taki mądry, na jakiego wyglądam. Boję się tej kompromitującej chwili. Wiele rzeczy nauczyłem się tylko dlatego, żeby nie czuć się prostym i żeby uciec przed pokornym ubóstwem intelektualnym.


Kiedy czytałem książki, często je pożerałem. Czytałem na „akord", jak najszybciej chciałem przeczytać i nieustannie sprawdzałem ile mi jeszcze kartek zostało do końca odczuwając coraz większą satysfakcje, że już coraz mniej. Kiedy już jakąś „strawiłem", wstawiałem do półki jak do żołądka z miną kogoś, kto jest mądrzejszy i więcej wie niż przed przeczytaniem. Inna rzecz, że tak czytana książka, „galopem" niewiele zostawiała w umyśle. Ilość jednak była też nasycającym kawałkiem chleba dla mojej nienasyconej chciwości wiedzy. Chciałem z triumfem każdego ranka spoglądać na biblioteczkę i mówić do siebie: „Już 251 książek przeczytałem w tym roku!!!" To pożeranie książek budziło we mnie jednak jakieś poczucie przesycenia- zupełnie tak, jakbym najadł się fasoli z kiełbasą i popił zsiadłym mlekiem. Lękałem się, że jeszcze czegoś nie wiem i znowu wyciągałem opasłą jak bochen chleba z boczkiem księgę....


Głód materialny - wszystko mi się przyda - oto dewiza materialnego głodomora; muszę zadbać o siebie - to druga dewiza. Przed drzwiami przełożonego potrafiłem dwukrotnie sięgnąć do kieszeni i wyjąć pieniądze oraz z powrotem włożyć i znowu wyjąć. A jak mu już oddaję, czekałem, aż powie: „Nie potrzeba Ci czegoś?" Boję się o rzeczy materialne i o pieniądze, bo boję się utracić niezależność i doświadczyć, że nic tak naprawdę ode mnie nie zależy. Chcę być panem bogatym, którego stać na wszystko, a przynajmniej na wiele. Ale prawda o człowieku jest inna - nic nie mamy w sposób taki, żebyśmy nie mogli tego stracić, nawet życie można stracić, tylko Bóg, jeśli On jest z nami, jest Nieutracalny. Dopóki Go nie ma w sercu, choć wszystko inne mam, boję się to wszystko stracić. Posiadanie jest również posiadaniem lęku o to, co się posiada. Ubóstwo - to wolność.

 

Głód przeżyć - kiedy siedzę godzinę w celi i nic się nie dzieje, chce mi się wyjść i spotkać kogokolwiek i spytać się o cokolwiek, dostać choćby okruszynkę przeżyć! Kiedyś lubiłem namiętnie oglądać filmy akcji - musiało się coś dziać! Przez długie lata nie potrafiłem docenić ciszy i spokoju.

Kiedy nic się nie dzieje - można spotkać Tego, który porusza dziejami- Boga! Czy to nie jest ciekawsze? Boję się, że życie może być nudne....Ten lęk wskazuje na jedno, moja koncepcja życia jest egocentryczna- przeżycia mają mnie nasycać. Dlatego boję się, kiedy nic się nie dzieje. Ten lęk, to egoizm. Byłoby inaczej, gdyby moja koncepcja życia  była inna- jedynym przeżyciem, niech będzie Jezus. Boga zawsze się przeżywa, nawet wtedy, kiedy się nic nie przeżywa. Kiedy oczekuję Boga, kiedy Bóg jest jedynym celem - znika lęk przed pustką i nudą. Zdarzało mi się, że po prostu siedziałem w kaplicy, nic nie myśląc i nic nie robiąc, po prostu BYŁEM Z NIM. I to mnie zupełnie nasycało do tego stopnia, że resztę dnia przeżywałem już bez pościgu za przeżyciem. Bóg wystarczał. Kiedy się jest chociażby przez chwile w ciągu dnia, dzień nie jest stracony - jest to dzień jak pełny żołądek.


Głód pochwał - lubię, kiedy ktoś mówi, że jestem mądry i dobry, że na czymś się świetnie znam, albo coś dobrze robię. Myślę, że tylko dlatego wiele rzeczy dokonuję, ponieważ oczekuję pochwały, i wiele rzeczy unikam, ponieważ wiem, że nie zauważono by mnie, albo zganiono. Nasycam się pochwałami, obżeram się emocjonalnie, kiedy ktoś mnie chwali na przykład za kazanie, skromnie powtarzając, że to „Dla Chwały Pana!". Później jednak czuję się dziwnie niesmacznie, jakbym się przejadł, jakbym, cierpiał niestrawność. Czuję też lęk, że następnym razem, ktoś będzie rozczarowany. Nie bałbym się, gdyby naprawdę czynił wszystko dla Chwały Boga.


Głód zwycięstw - nie może tego zabraknąć w arce naszego obżarstwa życiowego. Zwycięstwo, sukces, udane życie, spełnienie się, nasycanie się zadowoleniem z tego, że coś nam zawsze wychodzi i już tak zawsze będzie... oto straszna zasadzka. Kto najbardziej boi się klęski? Ten, kto nieustannie zmusza się do zwyciężania! Przełamane chleby w ręku Jezusa oprócz symboliki przymierza oznaczały również „przełamane" życie Jezusa, złamane uczucia Syna Bożego, którego ludzie ukrzyżowali, rozerwane jego serce dla nas z miłości. Wilczy głód triumfu sprawia, że doprowadzamy się do nienawiści, gdy nie udaje nam się coś i przeżywamy porażkę, oraz doprowadza nas do lęku, który paraliżuje tak bardzo czasem przed przeżyciem klęski, że wolimy nic nie robić i zamknąć się w sobie, byleby tylko się nie narazić nawet na ewentualność porażki.

Dlaczego o tym wszystkim piszę znowu? Nie dlatego, żeby odrzucić Cię, albo żeby oszukać siebie i ciebie i zapewnić Cię przysięgami, że będę dozgonnym przyjacielem....Tylko dlatego, żeby jeszcze bardziej zbliżyć Cię do Jedynego Jezusa! To nie jest takie ważne, czy będziemy się znali 49 lat czy też może jest to ostatni list....ważny jest On!


J 6,26 - W odpowiedzi rzekł im Jezus: Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Szukacie Mnie nie dlatego, żeście widzieli znaki, ale dlatego, żeście jedli chleb do sytości. Troszczcie się nie o ten pokarm, który ginie, ale o ten, który trwa na wieki, a który da wam Syn Człowieczy; Jego to bowiem pieczęcią swą naznaczył Bóg Ojciec. Oni zaś rzekli do Niego: Cóż mamy czynić, abyśmy wykonywali dzieła Boże? Jezus odpowiadając rzekł do nich: Na tym polega dzieło /zamierzone przez/ Boga, abyście uwierzyli w Tego, którego On posłał. Rzekli do Niego: Jakiego więc dokonasz znaku, abyśmy go widzieli i Tobie uwierzyli? Cóż zdziałasz? Ojcowie nasi jedli mannę na pustyni, jak napisano: Dał im do jedzenia chleb z nieba. Rzekł do nich Jezus: Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Nie Mojżesz dał wam chleb z nieba, ale dopiero Ojciec mój da wam prawdziwy chleb z nieba. Albowiem chlebem Bożym jest Ten, który z nieba zstępuje i życie daje światu. Rzekli więc do Niego: Panie, dawaj nam zawsze tego chleba! Odpowiedział im Jezus: Jam jest chleb życia. Kto do Mnie przychodzi, nie będzie łaknął; a kto we Mnie wierzy, nigdy pragnąć nie będzie.


Programista PHP: Michał Grabowski | Opracowanie graficzne: Havok.pl