Ambona > Komentarz
Męska wyprawa2013-08-11To miało być tak: pakuję swój plecak, całuję żonę i córkę na pożegnanie, i samolotem udaję się na miejsce startu, a potem przez kilka tygodni samotnie wędruję do grobu Apostoła.
Po drodze oczywiście poznaję mnóstwo ludzi, podziwiam cuda natury i dzieła rąk ludzkich, doznaję duchowej przemiany. Prowadzę też dziennik podróży, zachowując tym samym dla potomności swoje bezcenne przemyślenia. - Pójdę z tobą - usłyszałem od żony - Pati też nie zostawimy w Polsce, bo nie dałabym rady być tak daleko od niej, nie zamartwiając się codziennie.
Koniec marzeń. Na nic zdały się próby przekonywania, że może być ciężko i prośby o przeczytanie wspomnień któregoś z pielgrzymów, ze szczególnym uwzględnieniem fragmentów o odciskach. Tak to rok temu postawiliśmy w Porto pierwsze kroki na Camino Portugues - ja, moja żona Karolina i moja, dziewięcioletnia wówczas, córka Patrycja.
Po dwunastu dniach i około 250 km marszu dotarliśmy do Santiago de Compostela. Po roku zrobiliśmy to jeszcze raz - tym razem startując w Oviedo, by przejść około 350 km szlakiem Camino Norte. Na pierwszy rzut oka moje marzenia się nie spełniły. Nie odbyłem swojej upragnionej "męskiej wyprawy", ani nie doznałem żadnego spektakularnego oświecenia, a w notatniku udało mi się zapisać relację jedynie z pierwszych czterech dni każdej z pielgrzymek po to, by w tym roku odesłać go do Polski z pięcioma kilogramami innych niepotrzebnych rzeczy.
Mimo to, miałem okazję sprawdzić się jako wędrowiec i podziwiać piękno portugalskich, asturyjskich i galicyjskich plaż, gór i kościołów oraz poznać mnóstwo cudownych ludzi. Przede wszystkim jednak, jak nigdy przedtem, mogłem po prostu być z moimi ukochanymi dziewczynami - żoną i córką. Razem śmialiśmy się, wzruszaliśmy, kłóciliśmy się i godziliśmy. Razem modliliśmy się w intencjach osób nam bliskich i wszystkich tych, którzy o to prosili, a także razem milczeliśmy. Wspólnie jedliśmy pyszne hiszpańskie potrawy i razem, w pełnym słońcu, dzieliliśmy się ostatnią kroplą wody. Mierzyliśmy się z tajemnicą życia i śmierci - byliśmy świadkami dwóch wesel i pogrzebu małego Santiago w pierwszych dniach naszej ubiegłorocznej pielgrzymki. I wiem, że zawsze był z nami On.
Co wyniosłem z tych wędrówek dla siebie jako mężczyzny? Przede wszystkim chyba to, że swoją męskość mogę realizować w rodzinie. Owszem, mogę czasem w milczeniu iść sam na przedzie jako przewodnik lub zostać z tyłu jako tylna straż. Zawsze jednak muszę mieć w zasięgu wzroku tych, z którymi razem idę przez życie, by podać im rękę w chwili słabości. Poza tym, po raz kolejny przekonałem się, że faceci podziwiają górskie szczyty, a kobiety znajdują czterolistne koniczynki (w tym roku 14, a w zeszłym jeszcze więcej).
Ojciec zaś jest od tego, by tłumaczyć dziecku świat i odpowiadać na trudne pytania, a czasem przyznać się, że czegoś nie wie. W końcu przekonałem się też, że nie przyniesie mi ujmy, a mojej drużynie zaoszczędzi zbędnych kilometrów i kolejnych odcisków, jeżeli zapytam kogoś o drogę, nawet gdy mam najlepszy na świecie przewodnik.
Mam nadzieję, że będziemy mogli wyruszyć razem jeszcze raz.
Kamil Jankielewicz - mąż, ojciec i pielgrzym. Banita.
Art. ze str. deon.pl