Ambona > Komentarz
On zamiast mnie2013-03-23- Nie potrzebuję chrześcijaństwa - mówią niektórzy ludzie. Mają wtedy na myśli: jestem w miarę szczęśliwy, mam satysfakcjonujące życie, staram się być dobry dla innych i żyć porządnie. Aby zrozumieć tajemnicę zbawienia, musimy skruszyć tę powierzchowność i przyznać, że nawet jeśli jesteśmy uczciwi, czasem robimy rzeczy, o których wiemy, że są złe.
Gdy porównujemy się z bandytami, ludźmi molestującymi dzieci czy nawet sąsiadami, może wypadamy całkiem nieźle. Jednak w porównaniu z Jezusem Chrystusem, z Bożymi standardami, widzimy swoje braki. Somerset Maugham, angielski powieściopisarz i dramaturg, powiedział: "Gdybym zapisał każdą myśl, jaka się we mnie zrodziła, i każdy swój uczynek, ludzie nazwaliby mnie zdeprawowanym potworem".
Czasami chcielibyśmy uczynić z Dekalogu test egzaminacyjny, w którym wystarczy rozwiązać tylko trzy z dziesięciu podanych zadań. Jednak List św. Jakuba mówi: "Choćby ktoś przestrzegał całego Prawa, a przestąpiłby jedno tylko przykazanie, ponosi winę za wszystkie" (Jk 2,10). Nie jest możliwe posiadanie ,,w miarę czystej" kartoteki policyjnej. Albo jest ona czysta, albo nie. Przesądza o tym jedno przestępstwo. Tak jest również z życiem: złamanie jednego przykazania zanieczyszcza je całe.
Niewolnicy grzechu
Grzech nas zniewala. Złe czyny mają moc uzależniania. Jezus powiedział: "Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Każdy, kto popełnia grzech, jest niewolnikiem grzechu" (J 8,34). W pewnych dziedzinach jest to bardziej widoczne niż w innych. Wiemy, że zażycie narkotyku prowadzi do uzależnienia. Ale można się także uzależnić od złości, zazdrości, arogancji, dumy, samolubstwa, plotkowania czy rozwiązłości. Możemy również ulegać pewnym wzorcom myślenia lub zachowania, których sami nie potrafimy przełamać. Emerytowany biskup Liverpoolu, J. C. Ryle napisał: "Wszystkie grzechy, i każdy z osobna, mają tłumy nieszczęsnych więźniów, przykutych za ręce i nogi do ich łańcuchów. Ci biedacy czasem się chwalą swą wolnością. Ale żadna inna nie jest podobna do tej niewoli. Grzech rzeczywiście jest najtwardszym z ekonomów. Nieszczęścia i rozczarowania po drodze, rozpacz i piekło na końcu - taką zapłatę grzech oferuje swym sługom".
Grzech pociąga za sobą karę. Jest coś w ludzkiej naturze, co woła o sprawiedliwość. Kiedy widzimy maltretowane dzieci, starców atakowanych we własnych domach, bite niemowlęta i tym podobne obrazy, pragniemy, aby sprawcy tych czynów zostali ujęci i ukarani. Nasze motywy mogą być mieszane, mogą zawierać element zemsty. Ale istnieje coś takiego jak sprawiedliwy gniew: słusznie uważamy, iż przestępcom nie należy pobłażać, a za grzechy trzeba karać.
Jednak nie tylko grzechy innych zasługują na karę, nasze także. Kiedyś wszyscy zostaniemy osądzeni przez Boga. Święty Paweł mówi: "zapłatą za grzech jest śmierć" (Rz 6,23). Ma na myśli nie tylko śmierć fizyczną, ale także duchową, czyli wieczne rozdzielenie z Bogiem. To oddzielenie zaczyna się już teraz. Prorok Izajasz głosił: "Ręka Pana nie jest tak krótka, żeby nie mogła ocalić, ani słuch Jego tak przytępiony, by nie mógł usłyszeć. Lecz wasze winy wykopały przepaść między wami a waszym Bogiem; wasze grzechy zasłoniły Mu oblicze przed wami tak, iż was nie słucha" (Iz 59,1-2). Tę barierę wznoszą nasze złe czyny.
Zastępczy winowajca
Wszyscy potrzebujemy rozprawić się z problemem grzechu w naszym życiu. Im bardziej tej potrzeby jesteśmy świadomi, tym lepiej docenimy to, czego dokonał Bóg: złożył siebie w ofierze na krzyżu za nasze grzechy. Im głębiej rozumiemy potrzebę uwolnienia się od grzechu, tym większa jest nasza miłość do Niego i gorętsze pragnienie służenia Mu.
Chrześcijańska dobra nowina mówi, iż Bóg nas kocha i nie pozostawi w chaosie, do jakiego sami doprowadzamy swoje życie. Zszedł na ziemię w osobie swego Syna Jezusa, aby za nas umrzeć. Możemy to nazwać "samozastępstwem Boga". Apostoł Piotr mówi: "On sam w swoim ciele poniósł nasze grzechy na drzewo, abyśmy przestali być uczestnikami grzechów, a żyli dla sprawiedliwości - [krwią] Jego ran zostaliście uzdrowieni" (1 P 2,24).
Co oznacza samozastępstwo? Ernest Gordon w książce Cud na rzece Kwai opowiada prawdziwą historię grupy jeńców wojennych pracujących przy budowie linii kolejowej w Birmie podczas drugiej wojny światowej. Pod koniec każdego dnia zbierano narzędzia. Pewnego razu japoński strażnik uznał, że brakuje łopaty i domagał się, by jeden z jeńców przyznał się do winy. Kiedy żaden z nich nie wystąpił z szeregu, rozkazał wszystkich rozstrzelać. W tej chwili jeden z nich wyszedł naprzód. Gdy tak w milczeniu stał na baczność, strażnik zaczął go okładać kolbą, aż ten skonał. Kiedy wrócili do obozu, ponownie policzono narzędzia - żadnej łopaty nie brakowało. Jeden człowiek stał się zastępczym winowajcą, by ocalić innych.
Podobnie Jezus przyszedł na świat jako zastępcza ofiara za nas. Zniósł ukrzyżowanie - jedną z najokrutniejszych form egzekucji znanych człowiekowi, zakazaną w 315 roku, gdyż nawet Rzymianie uznali je za nazbyt nieludzkie - choć to my na nie zasłużyliśmy. Jednak najgorszym cierpieniem nie była fizyczna udręka i tortury ani też emocjonalny ból odrzucenia przez świat oraz przyjaciół, ale duchowa agonia oddzielenia od Ojca, ponieważ spoczęły na nim nasze grzechy.
Na sali sądowej
Święty Paweł mówi, stosując termin prawniczy, że dzięki śmierci Chrystusa dostąpiliśmy usprawiedliwienia (zob. Rz 5). Jeśli kogoś na rozprawie sądowej uniewinniono, to znaczy, że został usprawiedliwiony.
W obrazowy sposób mówi o tym historia dwóch przyjaciół z dzieciństwa, którzy poszli różnymi drogami i stracili ze sobą kontakt. Jeden doszedł do stanowiska sędziego, drugi staczał się coraz niżej i w końcu został przestępcą. Pewnego dnia przestępca został zatrzymany i przyznał się do winy. Sędzia rozpoznał starego przyjaciela i stanął wobec dylematu: z racji pełnionego urzędu musiał wymierzyć sprawiedliwość, ale też nie chciał go ukarać ze względu na dawną przyjaźń. Za wykroczenie zasądził więc odpowiednią grzywnę, a potem sam ją zapłacił. Taka jest miłość.
Powyższy przykład ilustruje to, co Bóg uczynił dla nas. W swojej sprawiedliwości sądzi nas, bo jesteśmy winni, ale ze względu na miłość zstępuje w osobie swego Syna i spłaca nasz dług. W ten sposób jest zarówno "sprawiedliwy" - nie puszcza płazem przewinień - jak i "usprawiedliwiający" - w osobie swego Syna biorąc karę na siebie, czyni nas niewinnymi. Jest równocześnie Sędzią i Zbawicielem. My zaś musimy dokonać wyboru: chcemy, by nas odkupił, czy też wolimy odpowiedzieć za nasze przewinienia przed Bożym sądem.
Historia przyjaciół z dzieciństwa, choć barwnie ilustruje problem usprawiedliwienia, to jednak nie oddaje go w pełni z trzech powodów. Po pierwsze, czekająca nas kara jest o wiele straszniejsza: nie chodzi o grzywnę, ale o śmierć. Po drugie, nasza relacja jest ściślejsza: nie dwóch przyjaciół, ale my i Bóg, który kocha nas bardziej niż najlepszy ziemski ojciec własne dziecko. Po trzecie, cena jest wyższa: Boga kosztowało to dużo więcej od pieniędzy - poświęcił życie jedynego Syna, który musiał umrzeć za nasz grzech.
Zapłacony okup
Długi nie są wyłącznie problemem współczesności, miał je także świat starożytny. Jeśli ktoś zaciągnął poważny dług, mógł być nawet zmuszony do zaprzedania się w niewolę, aby w ten sposób go spłacić. Przypuśćmy, że dłużnik stoi na targowisku i oferuje siebie jako niewolnika. Jakiś człowiek lituje się nad nim i pyta: - Ile jesteś winien? - Dziesięć tysięcy funtów - słyszy w odpowiedzi. Wybawca zgadza się zapłacić owe dziesięć tysięcy i puszcza dłużnika wolno. Płacąc "cenę okupu", dokonuje jego "wykupu, odkupienia".
W podobny sposób zostało zaoferowane nam odkupienie w Chrystusie Jezusie (zob. Rz 3,24). Swoją śmiercią na krzyżu Jezus spłacił cenę okupu ("Bo i Syn Człowieczy nie przyszedł, aby Mu służono, lecz żeby służyć i dać swoje życie na okup za wielu" - Mk 10,45) i dzięki temu wyzwolił nas spod mocy grzechu, dając prawdziwą wolność. Jezus powiedział: "Jeżeli więc Syn was wyzwoli, wówczas będziecie rzeczywiście wolni" (J 8,36). Rzecz nie w tym, że już więcej nie grzeszymy - On złamał władzę grzechu nad nami!
Głupiec dla Chrystusa
Bóg każdego z nas kocha tak bardzo, że pragnie z nami ścisłej więzi. Jezus umarł za wszystkich, czyli umarł też za mnie. Święty Paweł pisze o Synu Bożym, "który umiłował mnie i samego siebie wydał za mnie" (Ga 2,20). Gdybym był jedynym człowiekiem na świecie, Jezus i tak by za mnie umarł.
Jak bardzo mocno można osobiście doświadczyć tajemnicy krzyża, pokazuje świadectwo Johna Wimbera, amerykańskiego pastora: "Po jakichś trzech miesiącach, od kiedy zacząłem studiować Biblię, potrafiłem zdać egzamin z tematyki krzyża na poziomie podstawowym. Rozumiałem, że Jezus jest w pełni Bogiem i w pełni człowiekiem, i umarł na krzyżu za grzechy świata. Nie pojmowałem jednak, że jestem grzesznikiem. Uważałem siebie za porządnego faceta. Byłem świadom, że tu i tam coś namieszałem, ale nie pojmowałem, jak poważny jest mój stan.
Pewnego wieczoru moja żona Carol powiedziała: - Uważam, że najwyższy czas zrobić coś z tym, czego się nauczyliśmy. I nagle, całkiem osłupiały, zobaczyłem, że klęka i zaczyna się modlić, chyba do sufitu, tak mi się wtedy wydawało. - O, Boże - mówiła - żałuję za swoje grzechy.
Nie mogłem w to uwierzyć. Carol była lepsza niż ja, a jednak uznała, że jest grzeszna. Czułem ból i głębię jej modlitwy. Wkrótce się rozpłakała i wciąż powtarzała: - Żałuję za swoje grzechy. W pokoju było sześć czy siedem osób. Wszyscy mieli zamknięte oczy. Spojrzałem na nich i wtedy do mnie dotarło: oni też tak się pomodlili! Oblał mnie zimny pot. Sądziłem, że umieram. Krople potu spływały mi po twarzy. Pomyślałem: - Nie zrobię tego. To głupie. Jestem porządnym człowiekiem. Wreszcie zrozumiałem. Carol nie modliła się do sufitu; modliła się do osoby, do Boga, który potrafił ją usłyszeć. Gdy się z nim porównała, stwierdziła, że jest grzesznicą potrzebującą przebaczenia.
W mgnieniu oka zrozumiałem znaczenie krzyża osobiście dla mnie. Pojąłem coś, czego dotychczas nie wiedziałem: zraniłem Boże uczucia. On mnie ukochał i z miłości posłał Jezusa. Lecz ja odwracałem się od jego miłości, ignorowałem ją przez całe życie. Byłem grzesznikiem rozpaczliwie potrzebującym krzyża.
Niebawem sam też znalazłem się na podłodze, szlochając, z cieknącym nosem i oczami pełnymi łez. Miałem nieodparte wrażenie, że rozmawiam z kimś, kto był ze mną przez całe życie, tylko że ja go nie rozpoznawałem. Tak jak Carol chciałem mówić do żywego Boga, że jestem grzeszny, ale jedyne słowa, które mogłem z siebie wydobyć, brzmiały: - O, Boże! O, Boże!
Czułem, że w moim wnętrzu odbywa się rewolucja. - Mam nadzieję, że to jest skuteczne - pomyślałem - bo robię z siebie kompletnego głupca. Wtedy Pan przywiódł mi na myśl człowieka, którego spotkałem kilka lat wcześniej w Los Angeles. Nosił on tabliczkę z napisem: "Jestem głupcem dla Chrystusa, a czyim głupcem jesteś ty?". Klęcząc na podłodze, uświadomiłem sobie prawdę tego dziwnego napisu: krzyż jest głupstwem "dla tych, którzy giną" (zob. l Kor 1,18). Tego wieczoru klęczałem u stóp krzyża, uwierzyłem w Jezusa. Od tamtej chwili jestem głupcem dla Chrystusa".
Popatrzmy na krzyż z osobistej perspektywy, a nasze życie ulegnie zmianie.
Na podstawie materiałów ewangelizacyjnego Kursu Alfa opracował Tomasz Duszyc OFMCap
Art. ze str. deon.pl