Felietony
04 (58) Urlopowe zamyślenia II2011-10-02Dzisiaj już 25 niedziela zwykła roku liturgicznego... Za cztery dni, w święto Św. Archaniołów Michała, Gabriela i Rafała minie miesiąc od mojego przyjazdu do Wieruszowa z Mochowa, gdzie pozostawiłem p. Pawła i p. Gizelę z Bractwem Aniołów Stróżów, które chociaż formalnie zaistniało, nie zdążyło jeszcze w pełni rozwinąć skrzydeł. Widać moje ociężałe pomysły nie zdołały poderwać do lotu ze wszystkich gzymsów, kościelnych zaułków i obrazów te 60 anielskich istot, dość nieudolnie wykreowanych przez barokowych artystów. Wierzę, że jakieś natchnienie anielskie uskrzydli któregoś z ojców, by zdołał wskrzesić średniowieczne bractwo. Gdy byłem w Mochowie, wydawało mi się, że liczba 60 aniołów jest czymś imponującym, ale gdy zacząłem liczyć anioły w różnych kościołach, zwłaszcza w akademickim kościele św. Anny w Krakowie kolejne setki uskrzydlonych przez Boga duchowych istot, zaczęły się mylić, uderzyłem się w piersi uznając swoją pychę.
Ojciec Andrzej, zawiadujący wieruszowską stroną internetową zaproponował mi, by felietony ze strony skałecznej mogły się również ukazywać na stronie wieruszowskiej. Zgodziłem się, bo może Pan Bóg znowu coś ode mnie chce. Co prawda łąka nad Prosną nie posiada nazwy własnej, świadczącej, że jest, bądź była własnością Maryi Panny, ale podarowana została paulinom, podobnie jak w Mochowie też przez księcia Władysława Opolczyka, tyle, że 3 lata później. Felietony znad Osobłogi mogą więc być kontynuowane jako felietony znad Prosny. Jest w tym jakaś myśl.
Ale, jak zaplanowałem przed tygodniem, wracam do refleksji z urlopu w Krakowie.
Otóż, gdy w piątek siedziałem przy fontannie w skałecznym ogrodzie, a słońce jakby na koniec lata wysyłało dodatkowe ilości energii, z czego skwapliwie korzystałem wygrzewając, zreumatyzowane kości, spojrzałem kolejny raz w ciągu minionych lat, na ogrodowe mury od strony ulicy Piekarskiej. Pozostały tam zamurowane ślady okien i bramy, pamiętające świętego dziwaka i artystę - Alberta Chmielowskiego, Świętego Brata Alberta. Stąd wyjeżdżał, by kwestować dla najnędzniejszych - biednych, bezdomnych, alkoholików, tu miał swoją wozownię. I myślę głośno, dlaczego w ostatnich latach Na Skałce powstało tyle budowli i tablic pamiątkowych, obchodzony był Rok Wielkich Polaków, grzebano w skałecznej krypcie w atmosferze kontrowersji poetę Czesława Miłosza, a zapomniano o miejscu, przypominającym Wielkiego Świętego, który porzucił swój talent, wygodne życie, karierę artystyczną, dla marginesu społecznego ówczesnego Krakowa. W kącie ogrodu skałecznego stał się niemym znakiem Miłosierdzia Bożego. Ogród skałeczny widział piękne namioty i ekskluzywne przyjęcia, specjalnie posadzone drzewa, przypominają rozmaite ważne wydarzenia i jubileusze. Dlaczego zapomniano o jałmużniku, artyście, którego bł. Jan Paweł nazwał 'Bratem Naszego Boga'? Ecce Homo!? Dlaczego zapominamy o tych, którzy są przesyceni człowieczeństwem i są największymi w oczach Boga? Rozpraszany myślami i gorącem, patrząc na fontannę i na mur ogrodu, zacząłem odmawiać różaniec.
Pod wieczór tego dnia przyjechał po mnie jedyny w swoim rodzaju przedstawiciel władzy lokalnej. Adam Piaśnik, po pełnej emocji walce, kolejny raz wygrał wybory na wójta podkrakowskiej Gminy Jerzmanowice - Przeginia. Nasza znajomość i przyjaźń zaczęła się 8 lat temu kiedy Adam organizował uroczystości papieskie na Błoniach Krakowskich i w Kościele Świętych Piotra i Pawła z okazji 25 rocznicy pontyfikatu Jana Pawła II. Kopię Obrazu Jasnogórskiego przy dźwiękach starokrólewskiej intrady wprowadzili wtedy do kościoła, wypełnionego tłumami krakowian, klerycy paulińscy. 4 lata później ten sam obraz Matki Bożej uroczyście został wprowadzony przez kleryków ze Skałki na okolicznościowy apel jasnogórski we wsi Szklary, tym razem w 2 rocznicę śmierci Jana Pawła II. Jego Osobę, wówczas biskupa krakowskiego, związały z tym miejscem tragiczne wydarzenia z przed lat - walka mieszkańców z milicją i służbą bezpieczeństwa o punkt katechetyczny. Apel odbył się w asyście Kompanii Honorowej WP, obecny był gen. Potasiński, jedna z ofiar katastrofy smoleńskiej. Dla mnie te uroczystości były znakiem rozpoznawczym, kim i jakim jerzmanowicki wójt Adam jest.
Z Wójtem Adamem związało mnie zresztą wiele innych wydarzeń. Nie wiem dlaczego zaufał mi aż tak bardzo, a więzy przyjaźni połączyły mnie nawet z całą jego rodziną. Do północy więc toczyły się 'nocne Polaków rozmowy', w trzypokoleniowym rodzinnym gnieździe Piaśników, wysoko, na skalistym zboczu malowniczej Doliny Szklarki, tyle razy odwiedzanej w czasach studenckich. Prowadziliśmy rozmowy, jakich dzisiaj w wiejskich domach jest mało - o wiktorii wiedeńskiej Sobieskiego i katastrofie smoleńskiej, w której zginęło tylu przyjaciół, o historii, obrazach Nowosielskiego, kulturze i gminnej samorządności, idealizmie i polityce, marzeniach o dziedzictwie narodowym, patriotyzmie i sprawiedliwej Ojczyźnie, o bł. Janie Pawle, z którym wójt Adam rozmawia godzinami i powierza mu swoje wójtowskie, gminne troski, przemierzając wcześnie rano każdej niedzieli pola i łąki swojej małej Ojczyzny i patrząc z wierzchowiny jurajskiej z miłością na rozległe przestrzenie, ozdobione skalistymi, wapiennymi ostańcami.
Znowu wydawało mi się, że cofnąłem się o ponad 40 lat do tyłu, do najpiękniejszych lat - czasów studiów, młodości, wielkich przyjaźni i miłości, wędrówek po skalistych 'dolinkach' Wyżyny Krakowskiej. Kluczwoda, Bolechówka, Kobylanka, Będkówka, Szklarka, Racławka, Eliaszówka - te nazwy mocno utrwaliły się w pamięci wraz z detalami krajobrazowymi poszczególnych dolin - z wywierzyskami krasowymi, wapiennymi skałkami, jaskiniami i z twarzami osób-przyjaciół, uśmiechniętych i radosnych, mokrych od deszczu, oszronionych i obsypanych śniegiem podczas nieustających wędrówek w słońcu i słocie, niezależnie od pogody.
Sobotniego poranka dołączyłem się do rodzinnego zbierania malin z hektarowej plantacji. Wójt ma dwóch braci - Stanisława i Wojtka oraz siostrę Marię. Głowa rodu, dziś 80letni pan Stanisław, kilka lat temu na kolanach sadził tysiące malinowych krzewów. Mówi o tym z dumą i radością, bo plony w pełni ekologicznych malin są obfite. U podnóża skalistego ubocza, wysoko ponad dnem doliny Szklarki wyrasta nowe pokolenie dobrych ludzi. Wojtek i Ania mają trójkę dzieci - Karola, Monikę i Dominika. Pamiętają o gościnności, dobrym słowie i uśmiechu. Pani Alfreda - seniorka rodu przypomina, że trzeba będzie pójść do Szklar na święto Podwyższenia Krzyża, by podnieść nowy, potężny krzyż i umieścić go w głównym ołtarzu szklarskiego kościoła. Dobrze się czuję w tej rodzinie, ale trzeba wracać do Krakowa. Odwozi mnie brat Wójta - Wojtek. Jeszcze przystanek przy szosie olkuskiej... spotkanie z Marią, której Bóg podarował życie. Modliliśmy się w Mochowie za nią, razem z Sonią. Maria jest kilka razy w tygodniu dializowana i teraz czeka na przeszczep nerki. Powitanie było niezwykle serdeczne.
Obdarowań życzliwością oraz słowem i myślami, no i uśmiechem było w Krakowie jeszcze bardzo wiele. 5 godzinne spotkanie u Krysi z Iwoną i br. Romanem było radosnym choć poważnym zamyśleniem się nad trudnymi sprawami tego świata, kryzysem wartości i walką zła z dobrem. Rozmowy o miłości i nienawiści, o mądrości i niedojrzałości, o krętych drogach i przedziwnych ludzkich losach, konieczności dokonywania wyborów i opowiedzenia się za Bogiem. I moglibyśmy jeszcze drugie 5 godzin poświecić szukaniu odpowiedzi na trudne pytania, ale trzeba było o późnej porze pójść już, każdy w swoją stronę. Zanurzyłem się w wieczorny Kraków patrząc z podziwem na nowe obiekty, których nigdy nie widziałem - fontanny na Rynku i Małym Rynku oraz na placu Szczepańskim, wypełnione gwarem ogródki, kawiarnie i restauracje, których nigdy nie było za moich czasów. Przyspieszyłem kroku, aby wrócić na Skałkę i pozbyć się nasilających tęsknot za minionymi dekadami.
Imię Maryi jest święte, Ona jest znakiem szczególnego wybrania przez Boga. Poniedziałek, 12 września - Jej imieniny. W imieniu Maryi Bóg zwycięża naszych wrogów zewnętrznych i wewnętrznych. Uczynił Ją Pogromczynią mocy zła. „Venimus, vidimus, Deus vicit" - "Przybyliśmy, zobaczyliśmy, Bóg zwyciężył". Oby wiktoria wiedeńska króla Jana Sobieskiego nad Turkami sprzed 324 lat powtórzyła się w Polsce w roku beatyfikacji Jana Pawła II. Niech wyznanie błogosławionego Papieża „Totus Tuus" stanie się dziś naszym narodowym wyznaniem i wyzwaniem, bo „zwycięstwo jeśli przyjdzie, przyjdzie przez Maryję" - musimy uwierzyć proroctwu mądrego i świętego kard. Augusta Hlonda i powierzyć się naszej Matce, ukryć w Jej imieniu i sercu, to nasza narodowa szansa. W Krakowie otrzymałem właśnie piękny naszyjnik z ciemno niebieskiego kamienia lapis lazuli, prezent dziękczynny dla Matki Bożej w Wieruszowie za wyzwolenie od zła i nieustającą opiekę, zwłaszcza w chwilach trudnych. Będzie to pierwsze votum dla Maryi w wizerunku wieruszowskim. Z Krakowa przywiozłem też prezent-votum dla Miłosiernego Jezusa Pięciorańskiego z podziękowaniem za dar 'drugiego' życia, którego diagnoza lekarska w porządku medycznym nie przewidywała. Przed wyjazdem z Krakowa Matka Boża, tym razem Bolesna, otrzymała wielki bukiet czerwonych róż przeplatanych gorącymi modlitwami, za to Jej niezwykłe, a tak często bolejące z naszego powodu serce. Oczywiście, byłem jedynie pośrednikiem między Matka Bożą, a moją penitentką.
W dniu wyjazdu do Wieruszowa otrzymałem jeszcze jeden 'prezent', podpisany imieniem Weronika. Przed rokiem poznałem Weronikę, dzisiaj gimnazjalistkę, w ośrodku rekolekcyjnym w Gródku n/Dunajcem. Ostatniego poranka w Krakowie, na porannej Mszy św., rozpoznała mnie przy ołtarzu mama Weroniki. I w ten sposób Weronikę, której twarzy nie pamiętam, postawił mi na drodze Bóg ponownie. Uznałem, że Weronika musi być dla Niego kimś ważnym, skoro podarował mi urlop w Krakowie, aby tuż przed jego zakończeniem dać mi sygnał: 'przyprowadziłem Ci ponownie Weronikę, poznaj ją i zostań moim narzędziem w planie, jaki mam wobec niej'. Chciałbym zawołać: 'jak dobry jest Bóg, że w plątaninie dróg odnajduje jedną z nich, na której każe się spotkać ludziom, wobec których ma swój, nieznany nam plan'. A do Weroniki już teraz wołam: 'Raduj się, bo Pan jest z Tobą i nie pozostawi Cię samej sobie'. Po powrocie do Wieruszowa, pierwsze co zrobiłem, napisałem krótki list do Weroniki, której twarzy nie pamiętam.
Znad Prosny, powoli zmieniającej barwy na jesienne od drzew odbijających się w nieruchomej wodzie, serdecznie pozdrawiam wszystkich, którzy jeszcze nie zdążyli zasnąć, czytając ten przydługawy list, a kto już śpi, to ja modlitewnie i pokornie wyznaję błogosławiącemu nas Panu: 'niech Cię nawet sen nasz chwali'.
o. Ludwik
Wieruszów, 25-28 września 2011 r.
seminarium.paulini.pl