Felietony
03 (57) Urlopowe zamyślenia I2011-10-02Wyjazd z Mochowa w ramach urlopu był przedsięwzięciem karkołomnym i mało realnym, więc dopiero po przybyciu do Wieruszowa zakonne prawo do wypoczynku mogłem zacząć roztropnie realizować. Aktywny wypoczynek zawsze wolałem, aniżeli leżenie na plaży. Ostatnie ponad 50 lat aktywnie spędziłem w Krakowie, tu zostawiłem przyjaciół, różne pozamykane i nie do końca pozamykane sprawy, echa wspomnień, tu zawsze ktoś na mnie czekał, albo ja na kogoś, postanowiłem więc pojechać do Krakowa. Przyjechałem do klasztoru na Skałkę po 6 godzinnej podróży pociągiem, zawsze byłem tu przyjmowany z życzliwością. I stał się ten przyjazd radosnym powrotem do Krakowa ale nie sentymentalnym powrotem do przeszłości. Uczeń Chrystusa, to człowiek, żyjący ciągle stającą się teraźniejszością, ukierunkowaną ku przyszłości Przeszłość jest doświadczeniem, które mądrzej pomaga nam kształtować dzień dzisiejszy i mądrzej patrzeć w przyszłość.
Intensywność dziesięciu dni urlopu, spojrzeń w oczy, wypowiedzianych słów i niewypowiedzianych zamyśleń wystarczyłyby na wypełnienie nimi wielu listów. Zapewne wrócę więc do tych krakowskich, urlopowych reminiscencji. Odległe i niedawno zrodzone przyjaźnie wytyczały moje urlopowe drogi i kreowały spotkania. Największym wydarzeniem było spotkanie u Justynki i Artura okruchów wspólnoty akademickiej z piwnicy skałecznej - z rodzinami. Czułem się jak ojciec, który ma dobre, kochające i pamiętające dzieci, nawet o takim detalu, jak urodziny i imieniny sprzed miesiąca. Nie zawiodłem mojej generacji - za jednym razem zdmuchnąłem 72 świece na torcie. Przy tej okazji przypomniały mi się szalone imieniny, w częściowo podobnym składzie osobowym w hotelu nad Adriatykiem, podczas pamiętnej pielgrzymki do Medugorja z przed kilku lat. Z zadziwieniem stwierdziłem trwałość a nawet coraz silniejszą i dojrzalszą integrację wspólnoty przyjaźni ze Skałki. Obdarowaliśmy się wzajemnie sobą i to było najważniejsze, chociaż wymyślne potrawy i ciasta były wyśmienite i także nie bez znaczenia.
Dziękuje Wam, Justynko i Arturze za niezwykłą subtelność serca, za jego szerokie otwarcie i obdarzenie tak bardzo odczuwalną miłością każdego z nas. Dziękuje Ci Agatko z Szymkiem o otwartych i zamyślonych oczach, zapatrzonych gdzieś w odległą i dla nas nieuchwytną przestrzeń. Zapewne Twój uśmiech i Szymka zapatrzenie są także spotkaniem z Witkiem, który na ten wieczór otrzymał od Boga szczególny przywilej bliskości z Wami i radowania się z naszą wspólnotą przyjaźni wspomnieniami, gdy w piwnicy akademickiej stroił gitarę i śpiewał ku naszej radości i na chwałę Panu. Dziękuję Wam Marzenko i Krzysiu za serca szczerozłote od ukochania siebie i ukochania aż do bólu - prawdy, niezależnie od okoliczności życia. Bóg przemawia do Was przez jasne oczy Waszych dzieci i przez każdy odruch życia rozwijającego się z coraz większą intensywnością pod sercem Marzenki. Dziękuję Wam Kasiu i Maćku za każde wypowiedziane, także jedynie pomyślane słowo dobroci i przyjaźni. Niechaj wszystkie okruchy miłości w Waszych sercach będą światłem na drogach życia dla innych, którzy Bożego światła poprzez Was potrzebują. Dziękuje Wam kochane Oleńko i Dominiko za Waszą szczególną obecność w tą radosną wigilię narodzin naszej Niebieskiej Matki. Pan i Jego Matka są wciąż z Wami i my wszyscy też jesteśmy z Wami, obdarzając Was miłością i nieustającą pamięcią. Bo dobro nie umiera, a z Waszych serc promieniuje Boże dobro w obfitości.
Pobyt w Krakowie był czasem obdarowań, a może lepiej byłoby powiedzieć - czasem łaski i obdarowań. Kupiłem co prawda walizkę, ale otrzymane dary nie były wyłącznie materialne, a dla schowania duchowych darów jedyną mieszczącą je walizą jest serce człowieka. Wciąż wydaje mi się, że w moim sercu jest wolne miejsce. Czyż jest ono po 72 latach życia aż tak puste, czy też Bóg uczynił je zbyt pojemnym? A może rzeczywiście jest pojemne, ale wciąż nie dość wypełnione dobrem i miłością? Dzień przed wyjazdem na furcie klasztornej czekały na mnie trzy słoiczki konfitury. Każda innego smaku, z innych owoców i z niewielką ilością cukru... specjalnie dla mnie przygotowane. Kochana jest ta Justynka, czy w jej sercu jest jeszcze miejsce, bo przecież każdego dnia kogoś obdarowuje niezwykłymi wyrazami życzliwości i miłości...
W czwartek, 8. września, urodziny Matki Bożej obchodziłem na Stacji Naukowej w Łazach, o której przed rokiem pisałem. Tym razem zawiozła mnie do tego, bliskiego memu sercu, miejsca Jola, moja pierwsza i ukochana doktorantka, która aktualnie zakończyła pisanie pracy habilitacyjnej i wciąż na Stacji w Łazach stara się poznać prawdę o mechanizmie i prawach rządzących obiegiem wody i materii na stokach różnie użytkowanych. Z radością w oczach pokazywała mi subtelne wykresy, przedstawiające wyniki badań eksperymentalnych i tłumaczyła zawiłości progowych - dla procesów spływu i erozji - okoliczności. Cieszyłem się wraz z nią odkrywaniem Bożych praw, rządzących naszą Ziemią, także w tym niezwykłym miejscu, kiedyś tak mało atrakcyjnym. Spotkanie z Danusią i Mariuszem, którzy wciąż pracują na Stacji, było jakby spotkaniem z samym sobą, tylko młodszym o ponad 20 lat. W międzyczasie ich małe wówczas dzieci weszły w wiek dojrzałości. I drzewa na Stacji są coraz większe, na budynku nie ma już wysokiego komina, zmieniły się generacje komputerów w pracowni... Jakże czas pędzi i wszystko się zmienia. I tylko akwarele pana Mieczysława, wiszące na ścianach, nie zmieniają się i przypominają świat, który już odszedł bezpowrotnie. I żal, że życiorys radosnego Artysty ktoś zabrał i dla ludzi z różnych stron świata, którzy patrzą z podziwem na barwne wytwory ludzkiego serca, ten niezwykły człowiek pozostaje barwnym i radosnym Anonimem. Pan Mieczysław uśmiecha się z nieba, jakby chciał powiedzieć: 'tutaj dopiero jest co malować, o jakże niewyobrażalnie piękne są kolory nieba?'
I tylko nadal na tablicy ogłoszeń na parterze wisi, jak przed ponad dwudziestu laty, wiersz Maji Beliny-Brzozowskiej, wtedy chodziła do podstawowej szkoły i przyjechała na Stację z Warszawy na zimowy wypoczynek. Dzisiaj jest szczęśliwą mamą dwójki chłopców, nie wiem, czy pisze wiersze, ale tamten wiersz z przed lat jest nadal niezwykle realistyczny i piękny. Przeczytały go już rzesze studentów, odbywających na Stacji swoje praktyki i prowadzący badania do prac magisterskich.
W Łazach
W Łazach jest osuwisko,
W Łazach jest mrowisko,
W Łazach są drzewa co szumią, bo rosną,
W Łazach ptaki śpiewają wiosną,
W Łazach są stare studnie,
W Łazach w samo południe słońce praży i świeci,
W Łazach są wiejskie dzieci,
W Łazach latają muchy,
W Łazach wszyscy mają duże brzuchy, bo
W Łazach rosną zdrowe warzywa,
W Łazach rośnie pokrzywa,
W Łazach są górki i dziury,
W Łazach są kocie pazury,
W Łazach jest stare konisko,
W Łazach jest chyba wszystko!
Wszyscy razem poszliśmy na eksperymentalny stok Joli, aby zebrać ziemniaki z poletek badawczych. Nauka ziemniakom sprzyja, gdyż plon był prawie stokrotny. Po raz pierwszy uczestniczyłem w naukowych wykopkach, ale za to, jak zwykle - wyśmienity obiad, przygotowany przez Danusię, kazał zapomnieć o reumatycznych bólach w nogach i kręgosłupie. Winogrona z uniwersyteckiej winnicy na deser były wyśmienite. Zabrakło już czasu na degustowanie wina 'Novum' (od: Collegium Novum). Trzeba było wracać do Krakowa. Dziękuje Wam, Jolu, Danusiu i Mariuszu, że przez tyle lat wytrwaliście na tej Stacji, pomimo trudów, wysiłku, chwilowych zwątpień, wytrwaliście w przyjaźni, życzliwości... tyle uśmiechu i radości było w ten dzień urodzin Matki Bożej. Radość serca jest znakiem obecności Boga. Niech więc błogosławieństwo naszego Pana będzie umocnieniem dla Was i Waszych rodzin na kolejne dni życia.
Po powrocie do klasztoru udało mi się zaglądnąć do poczty elektronicznej i tam czekały na mnie dwie miłe przesyłki: list od nieznanej mi Moniki oraz od Anny Marii, którą miałem nadzieję spotkać w zakopiańskim Karmelu, ale do Zakopanego nie dotarłem.
Monika 'weszła' na stronę internetową paulińskiego seminarium i zauważyła ostatni z felietonów, zatytułowany „Nad Prosną", przeczytała go więc - jak pisze - „z uśmiechem, bo nad Prosną się urodziłam i wychowałam. Nie myślałam że tak się można malowniczo rozpisać o tych łąkach. Dzięki. A teraz też drogi Boże poprowadziły mnie do Krakowa". Cieszę się wiec przyjaźnią - jak się później dowiedziałem - z nową krakowska studentką z nad Prosny, która jest teraz także moją rzeką.
Pozostało mi jeszcze sporo refleksji urlopowych, ale to już następnym razem. Nad Prosną pochmurno, chłodno, deszczowo... przyroda przygotowuje się do jesieni, za trzy dni równonoc jesienna. Z Łąki Matki Bożej nad Osobłogą nie nadchodzą nowe wiadomości. Widać życie toczy się tam spokojnie. I w Mochowie przyroda przecież oczekuje na równonoc jesienną.
Serdecznie pozdrawiam z Wieruszowa.
o. Ludwik
Wieruszów, 20 września 2011 r.
seminarium.paulini.pl