Felietony
22(76) Co się dzieje u Ojca?2012-07-05
Dzisiaj przed południem niespodzianie zadzwoniła do mnie Marzenka z Warszawy, z zapytaniem o moje zdrowie, bo dawno nie znalazła w skrzynce pocztowej felietonu. Co u Ojca się dzieje? Wpadłem w zadziwienie i zacząłem się tłumaczyć. W zadziwienie, że jeszcze ktoś upomina się o felieton ode mnie. Co jakiś czas nawiedza mnie zwątpienie: przecież nie mam nic interesującego do powiedzenia, a tym bardziej do napisania, za miesiąc będę miał już 73 lata. Cóż taki staruszek ma do przekazania w dzisiejszym czasie? Tyle wspaniałych książek się ukazuje, tyle jest interesujących gazet, tygodników, audycji, tyle gwiazd i gwiazdorów pojawia się w mediach, również w naszym zakonie ich nie brakuje, piszą, nagrywają, udzielają wywiadów, głoszą rekolekcje, konferencje, są podziwiani. Moje myśli są mizerne, maleńkie, proste, mogą najwyżej kogoś zirytować. Pisząc te słowa sam zadaję sobie pytanie, czy czasem nie próbuję nimi kokietować, albo nawet manipulować? Ale przecież, tyle razy w minionym miesiącu zabierałem się już do pisania felietonu. Nie potrafiłem nawet zacząć, bo wszystko wydawało mi się niepotrzebne, banalne, płytkie, prostackie, stratą czasu.
I nagle ten telefon.... Marzenkę i Tomka poznałem jakieś pięć lat temu na pielgrzymce skałecznej. Wędrowaliśmy upalną doliną Prądnika, pośród wapiennych ostańców jurajskich, wśród piaszczysto-sosnowych krajobrazów Wyżyny i prowadzili pielgrzymie rozmowy o sprawach ludzkich i boskich. Ja mówiłem o sprawach prostych, ale pamiętam, że oblicze Tomka zawsze było zadziwione, powiedziałbym: zadziwieniem dziecka. Dla mnie wszystko było proste, a Tomek otwierał szeroko oczy i patrzył na mnie jakby z niedowierzaniem. I tak narodziła się przyjaźń i trwa. Tomek przyjechał też 3 lata temu do Gródka nad Dunajcem na rekolekcje Wspólnoty Nowe Jeruzalem, odwoził mnie swoim samochodem do Tarnowa, odwiedził mnie razem z Marzenką w Mochowie, no i pamiętam, że zawsze, gdy zwlekałem z pisaniem felietonu, Marzenka telefonowała do mnie, pytając lękliwie, czy u mnie wszystko w porządku. Tak samo tym razem. I tak ta zwyczajna, ale głęboko prawdziwa, pełna prostoty przyjaźń trwa, od telefonu do telefonu i dzisiaj uświadomiłem sobie, że również od felietonu do felietonu.
Kochana Marzenko, Twój telefon jest doskonałą okazją, by zabrać się za pisanie... Najtrudniejszy jest początek, ale już jest gotowy. Dziękuje Ci za zmobilizowanie mnie do wysiłku. Od czasu do czasu słyszę, że pisanie felietonów jest moim powołaniem i swoistą formą ewangelizacji. Kręcę głową, ale nie protestuję, bo przypomina mi się moja przedziwna droga powołania do kapłaństwa i zakonu. Bóg rzeczywiście prowadzi nas niepojętymi drogami, po wertepach życia i daje zadania, z których może wielu się śmieje, może nawet kpi... ewangelizacja...? Hm... Więc mogę jedynie wyznać: Dziękuję Ci, Panie, że uczyniłeś mnie małym i prostym, że nie mam w sercu potrzeby napisania chociażby jednej mądrej i grubej książki, że denerwuję się, gdy ktoś mnie szczerze, bądź obłudnie chwali. Dziękuję Ci za takie radości jak telefon Marzenki, jak niepokój Moniki, Bogusi, prośba Kasi od Szymka..., czuję, że jakoś jestem im potrzebny, chociaż niewiele mogę im od siebie podarować, najwyżej jakiś bardziej czy mniej udany felieton i to co jest najcenniejsze - pamięć w modlitwie a przede wszystkim wtorkową Mszę świętą.
Ponad tydzień temu otrzymałem zaproszenie od o. Hieronima, mochowskiego proboszcza, na obchody 40-letniej rocznicy powrotu paulinów do klasztoru na Łące Maryi Panny w Mochowie. Nie wiem, czy będę mógł pojechać, ale już w sercu pojawiają się myśli, by tam być. Chciałbym się położyć na łące i jak w pierwszym dniu pobytu w Mochowie przed dwoma laty poczuć zapach gleby i letnich, gorących traw. Chciałbym pochodzić po zielonej równinie nadbrzeżnej Osobłogi, może pod rękę z Maryją, od czasu do czasu, przytuliwszy się do Jej serca. Chciałbym zobaczyć Sonię i posłuchać jej śpiewu i gry na organach, bardzo się za nią stęskniłem. Chciałbym zobaczyć wiele osób o pięknych, czystych sercach, które tam poznałem. Chciałbym spojrzeć głęboko w psie oczy, czworonożnym stróżom mochowskiego klasztoru. Wiele jest w moim sercu przedziwnych tęsknot i pragnień, może zbyt fantazyjnych, nierealnych i nie przystających do 73 letniego mnicha. Może zgorszę wielu moimi wyznaniami, ale cóż? Taki już jestem i nie chcę być innym. Głęboko wierzę, że Bóg też nie chce mnie mieć innym.
Początek lata naznaczony jest na ogół upalnymi dniami. W nocy przyroda odreagowuje krótkotrwałymi, zwykle burzowymi ulewami. Umęczone upałem drzewa w przyklasztornym parku trwają bez ruchu, lecz odzyskują świeżość po wieczornych i nocnych opadach. Srebrne wieże kościoła lśnią słonecznymi refleksami na tle błękitnego nieba. Brat Franciszek i Patryk niezmordowanie koszą trawę parkowych zakamarków, pooddzielanych od siebie niezliczonymi iglakami, wszelkich odcieni, tworzącymi nieregularne, wielokształtne i wielopoziomowe skupiska. O porannej porze lśnią kryształami rosy na misternie ich okrywających pajęczynach. Parkową Matkę Bożą brat Franciszek oczyścił i odmalował, lśni teraz bielą na tle zielonych drzew i krzewów. Prosna otulona jest szczelnym parawanem zieleni po obu brzegach. Miejscami płynie zielonym tunelem pośród niemal splatających się koronami drzew. Pełnia życia.
23 czerwca znalazłem się na Jasnej Górze. Ojciec Kazimierz, wieruszowski Przeor zabrał mnie i Natalię, jako reprezentantów wieruszowskiej wspólnoty Ruchu Czystych Serc na pierwsze ogólnopolskie czuwanie czytelników „Miłujcie się!" i członków ruchu 'czystych serc'. Bazylika Jasnogórska wypełniła się po brzegi wielką rzeszą młodych ludzi, może lepiej powiedzieć: czujących się młodymi ludzi, dla których idea 'czystego serca' stała się życiowym motto i wyzwaniem. Patrzyłem na piękne i radosne twarze i zastanawiałem się dlaczego w świecie promującym brud, swobodę seksualną bez ograniczeń, odrzucenie ewangelicznych zasad kształtowania życia i relacji międzyludzkich pojawił się wreszcie fenomen „czystych serc", narastając, powiększając się, obejmując swym zasięgiem coraz więcej krajów i coraz większe rzesze młodych. To chyba dlatego, że jest już czas Ducha Świętego, który odnawia oblicze ziemi, również naszej polskiej ziemi...
Przedwczoraj nasza mała, wieruszowska wspólnota RCS miała spotkanie w kaplicy Matki Bożej Nieustającej Pomocy. Temat spotkania brzmiał: „Pokój i lęk". Ucieszyłem się, bo przyszło aż sześć osób, aż sześć! Czy to dużo, czy za mało, by się cieszyć? Ja się cieszyłem. Pojawiła się Magda, która na wiosnę zaprosiła mnie do gimnazjum w Opatowie, o którym pisałem w jednym z felietonów. Na spotkaniu w Bazylice Jasnogórskiej było jakieś tysiąc osób... Też można zapytać: czy to dużo, czy mało? Czy jednak liczbowe znaki są najważniejsze? Przecież jedna osoba o czystym sercu, to jak ewangeliczna perła, odnaleziony skarb, dla których warto sprzedać wszystko. Czy dla sześciu osób warto „tracić" czas? A jednak Jezus mówi o jednej perle, o jednym skarbie i że warto oddać wszystko, by je zdobyć. A u nas jest aż sześć pereł, skarbów. Ewangelia była akurat o niewiernym Tomaszu, do którego jednego chyba specjalnie przyszedł Jezus, aby uwierzył. Jezus swoim pokojem wypełnił serca Apostołów, a oddalił ich lęk. Tomaszowi dał ponadto odzyskaną wiarę.
Siedzę w konfesjonale od dwóch i pół godzin. Grzechy? No, kłóciłem się z żoną, obmawiałam męża, okłamywałam go, nie modliłem się, przeklinałem, używałam wulgarnych słów... Próbuję cierpliwie i spokojnie tłumaczyć penitentom: nie przeklinaj, nie używaj wulgarnych słów lecz błogosław, jeśli milczysz, to przynajmniej uśmiechnij się życzliwie do żony, mów, rozmawiaj z nią, jeśli milczysz, to milcz z miłością w sercu; nie zbudujesz relacji miłości z żoną, z dziewczyną, jeśli w twoim sercu nie będzie tęsknoty za miłością prawdziwą i nie będzie to pragnienie czyste. Na konfesjonał patrzy Jezus wystawiony w głównym ołtarzu. Słucham penitentów i patrzę na Jezusa w monstrancji. A ukrzyżowany Jezus, o pełnej bólu twarzy, spojrzenie ma skierowane w niebo. Wzrok Matki i Jana stojących pod krzyżem, próbuje znaleźć się na linii Jezusowego spojrzenia. Ta scena z Kalwarii przyciąga mnie. Na przedłużeniu pionowej belki wieruszowskiego krzyża i na wysokości stóp Maryi i Jana - złota monstrancja z białym krążkiem Chleba: gestem miłości, cudem miłosiernej miłości Boga. On wciąż patrzy na nas, na ciebie - mówię do penitenta. Moje słowa są Jego słowami, skierowanymi do Ciebie - tłumaczę. Kochany, podejdź do Jezusa na ołtarzu, uśmiechnij się do Niego, powiedz mu coś miłego, radosnego. A gdy wrócisz do domu, przytul żonę do serca, uśmiechnij się serdecznie także do niej. Amen.
Na stole we flakonie - 13 herbacianych róż. Nie więdną. Jutro minie dokładnie 14 dni, jak otrzymałem je w dniu ojca. Wyrazy pamięci przysłało mi jeszcze kilka córek - piękne, wzruszające życzenia. Jestem szczęściarzem. Dziękuję Ci, Boże. Dziękuję Ci Marzenko, że zadzwoniłaś przed południem, bo może nigdy bym nie napisał tego felietonu.
Oddaję Was wszystkich Maryi, tej znad Prosny i tej z Łąki mochowskiej nad Osobłogą. Niech was przygarnie do serca, zwłaszcza tych, którzy dzisiaj przeżywają cierpienia duchowe oraz dolegliwości ciała.
Przygarniam Was do serca.
o. Ludwik z Wieruszowa.
Wieruszów, 5 czerwca 2012 r.
www.seminarium.paulini.pl
22 (76) list/felieton