Felietony
17(71) Między Mochowem i 'nieludzką ziemią'2012-03-10
Minął już miesiąc, kiedy ostatni raz pisałem. Codziennie wsłuchuję się w rozmowy przy stole, w słowa penitentów w konfesjonale, bezprzewodowo docierają myśli, zwierzenia, pytania, prośby osób mi bliskich i nieznanych, wsłuchuję się we własne, wciąż nie dokończone myśli... A mimo to, ostatnio w głowie czuję pustkę, brakuje mi słów.Gdzieś we wnętrzu słyszę jedynie słowa Koheleta: „Wszystko ma swój czas i jest wyznaczona godzina na wszystkie sprawy pod niebem" (Koh 3, 1). Czyżby czas moich myśli już się skończył, a może jeszcze nie nadszedł?
Po sześciu miesiacach od wyjazdu z Mochowa odwiedziłem Łąkę Maryi Panny nad Osobłogą. Nostalgiczne było to spotkanie, bo dzień był szary i wilgotny. Prószący śnieg nie zdołał zamaskować szarości Łąki. Wydawało mi się, że jest zapłakana, smutna i pusta. Przed półtora rokiem moja mochowska Córka obdarzyła Matkę Bożą z Łąki nowym imieniem: „Wypatrująca". Miała bowiem odczucie, że Maryja wciąż wypatruje swoich dzieci, biegnących do Niej po łące. Ale podczas odwiedzin w Mochowie to ja wypatrywałem Maryi, brakowało mi Jej. Wymyśliłem więc hipotezę, że pewnie wyjechała do Jerozolimy odprawić drogę krzyżową, bo to przecież Wielki Post. Jednak tak naprawdę, to nastrój mojego serca kreował te obrazy i wyobrażenia. Może nie należy nigdy wracać do miejsc, gdzie zostawiło się chociaż kawałek serca, gdzie pozostały osoby obdarowane miłością i od których doznaliśmy miłości. Psy rozpoznały mnie natychmiast i przybiegły z radością, byśmy mogli sobie spojrzeć w oczy. Pani Inga, jak przed pół rokiem, pośród kuchennych naczyń, niby pogodna, ale myślami gdzieś daleko, nieobecna. Minął już dobry rok, jak niespodziewanie odszedł do wieczności jej mąż. Na cmentarzu, niestety, nie spotkałem nawet żywej duszy, wieś jakby wymarła. Zaglądnąłem do wszystkich zakamarków klasztoru poszukując nie wiadomo czego. A może poszukiwałem siebie, może wspomnień? Kościół wydał mi się bardzo zimny, przy organach na chórze nikt nie siedział.
Powrót do Wieruszowa też był nostalgiczny. Po powrocie wpadła mi w ręce relacja z 95. papieskiej pielgrzymki do Kazachstanu w 2001 roku, zatytułowana „Miłujcie się wzajemnie". Zadziwiający nas wciąż, polski papież, na nieludzkiej ziemi, bezkresnych i wyjałowionych z miłości stepach mówił o budowaniu cywilizacji miłości i wiary, o nicości i tęsknotach ludzkiego serca: „Cóż za przygnębiajaca pustka, gdy nic już w życiu nie ma znaczenia, gdy w nic się nie wierzy! Nicość jest odrzuceniem nieskończoności, której wasz bezkresny step jest wyrazistym obrazem, tej Nieskończoności, ku której dąży niepowstrzymanie ludzkie serce... Tylko spotkanie z Jezusem, Wcielonym Słowem, pozwala człowiekowi osiagnąć spełnienie i szczęście. Nawet religia, staje się jedynie zbiorem coraz bardziej niezrozumiałych zasad i nieznośnych nakazów, jeśli brak w niej zachwytów Synem Bożym i komunii z Nim, naszym Bratem".
Myśląc o polskich zesłańcach w Kazachstanie przypomniałem sobie, że w moich zbiorach od 14 lat znajduje się niezwykła pamiątka narodowa z kresów wschodnich - z Podola. Ok. 100-letni modlitewnik przez dziesieiolecia dzielił tragiczny los mieszkańców tej ziemi. Jest świadkiem wiary jego właścicieli i wszystkich, którzy się z niego modlili oraz uczyli swoje dzieci języka polskiego. Był własnością rodziny Hriniewiczów. Ostatnia właścicielka modlitewnika, pani Helena Krzemińska ze Lwowa tak m.in. relacjonuje jego losy: „Po rewolucji w Rosji 1917 r., w latach największych represji i prześladowań religijnych książka ta, wraz z pamiątkami rodzinnymi, została zakopana do ziemi, gdzie przeleżała niemało lat. W czasach tych posiadanie jakichkolwiek emblematów religijnych groziło co najmniej wywiezieniem na Sybir... Mój kontakt z tym modlitewnikiem sięga czasu po II wojnie światowej, wieku siedmiu lat. Miała go moja ciocia Helena Fabijańska, należąca do zakonu Tercjarzy, w podziemiu funkcjonującego na tych terenach w owym czasie. W rodzinnej okolicy spełniała ona rolę przewodniczącej nabożeństw różańcowych, przy których odmawiano i inne modlitwy (gorzkie żale, litanie, religijne pieśni i psalmy okazyjne) z tego właśnie modlitewnika. Helena Fabijańska potajemnie również katechizowała dzieci oraz nauczała je języka polskiego. Był to jedyny druk w języku polskim, często wzbudzający zdziwienie dzieci, które polszczyznę, o ile widzieli, to pisaną ręcznie, a czasami nawet cyrylicą. Po śmierci Heleny Fabijańskiej modlitewnik pozostał w rodzinie. Miała go Antonina Narajewska, która do końca życia (zmarła w 1983 r.) modliła się z niego".
Modlitewnik ten przywieziony został ze Lwowa przez p. prof. Annę Krzysztofowicz, która przekazała go w moje ręce z prośbą by zgodnie z wolą ostatniej właścicielki, dotarł on na Jasną Górę. Niestety, osoby, do których się zwróciłem uznały, że wartość modlitewnika jest zbyt mała, jest bardzo zniszczony, nie warto się nim zajmować.
I tak ten niezwykły świadek wiary pozostał w moich rękach, czekając na swój czas. Zapomniałem o nim. W tym roku jednak znowu usłyszałem gdzieś w głębi serca słowa Koheleta: „Wszystko ma swój czas i jest wyznaczona godzina na wszystkie sprawy pod niebem" (Koh 3, 1). Przypomniał mi się modlitewnik z kresów - podarty, postrzępiony, rozpadający się, porozrywany, pożółkły„zaczytany", „zamodlony"... na śmierć. I wydobyty z ziemi, gdzie przeleżał wiele lat, jakby zmartwychwstał, ożywiony wiarą i modlitwą, tych, dla których był skarbem, relikwią. Dla mnie też jest relikwią. Historia modlitewnika z wielką mocą analogii przypomina mi wielkopiątkową historię Jezusa. Może Wieruszów stanie się ostatecznie miejscem odpoczynku dla zmaltretowanej, uświeconej cierpieniem książki, w której w tajemniczy sposób zapisane są ludzkie losy, cierpienia, prześladowania, tęsknoty, pragnienia, przywiązanie i miłość do Chrystusa.
Mam prośbę, by wszyscy, którzy zechcą pomodlić się niżej przytoczoną modlitwą do Serca N.M.P., wydobytą ze starego modlitewnika, ofiarowali ją za osoby, dla których przez dziesiątki lat był źródłem umocnienia w wierze, nadziei i miłości.
„O Serce święte Maryi, zawsze Panny niepokalanej, Serce najświętsze, najczystsze, najdoskonalsze, źródło niewyczerpane łask dobroci i miłosierdzia, miłujące Boga więcej niż wszyscy Serafinowie, oddające więcej chwały Trójcy Przenajświętszej niż wszystkie najdoskonalsze stworzenia; Serce Matki Odkupiciela, któreś tak żywo uczuło nędzę naszą, któreś tak dla zbawienia naszego cierpiało; któreś nas tak gorąco umiłowało, racz przyjąć słabe i niegodne moje uczucie. Wychwalam Cię, Serce święte Matki miłosierdzia i dziękuję Ci za miłosierdzie, którego tylekroć doznałem; dziękuję Ci za wszystkie łaski i dobrodziejstwa, któreś mi wyprosiło. Przez Ciebie dojść pragnę do Jezusa i Jego zmiłowanie otrzymać. Bądź mi ucieczką w utrapieniach, pociechą w troskach i ratunkiem we wszystkich potrzebach. Odtąd po Boskiem Sercu Syna Twego, będziesz najpierwszym przedmiotem czci i najserdeczniejszego mego nabożeństwa. Od Ciebie uczyć się będę czystości, pokory, łagodności i miłości ku Jezusowi. Serce Maryi bądź mojem zbawieniem; zaprowadź mnie do nieba. O Maryo! O Pani moja, o Matko, pomnij żem Twój, strzeż mnie i broń mnie jako rzecz i własność Twoją. Amen"
Dzisiaj, w Dzień Kobiet, rozesłałem wszystkim niewiastom z książki adresowej życzenia wraz z bukietem róż. Dziesięć minut później otrzymałem przypomnienie od Ani W. z Krakowa: „Dziś także ma święto Maryja. Jej też serce czyste, kochające i kwitnące różami trzeba dać". Bardzo mnie zawstydziłaś Aniu. Nie tylko, że nie wysłałem życzeń do Niebieskiej Matki, ale nawet nie mam Jej w książce adresowej. Na Łące nad Osobłogą w Mochowie porozumiewaliśmy się bez komórek i komputera.
Serdecznie wszystkich pozdrawiam i błogosławię +
O. Ludwik znad Prosny
Wieruszów, 8 marca 2012 r.
www.seminarium.paulini.pl
17 (71) list/felieton