Ambona > Komentarz
Piętnaście minut, to tak wiele i tak niewiele2013-11-15Mój syn miał wtedy cztery lata - opowiadał alpinista K.K. "Wziąłem go ze sobą w teren, pokazywałem mu drzewa, chrząszcze, skały. W pewnej chwili zobaczyłem skałę, na którą nietrudno można by się wspiąć. Oczywiście z oprzyrządowaniem. Ale mnie się wydało, że łatwo wyjdę na nią nawet bez ekwipunku. Przyznam się: chciałem temu dziecku pokazać, co tatuś potrafi.
Ta wspinaczka po skałach, kiedy człowiek musi się przytrzymywać tylko palcami rąk i nóg, nie jest jednak czymś łatwym: śledzicie z uwagą, jak się jakiś uchwyt skalny zachowa, czy wam nie umknie spod dłoni czy spod stopy. Ale byłem młody, a więc pewny siebie, a patrzyły na mnie pełne podziwu oczy mojego synka.
Wspiąłem się na wysokość mniej więcej piętnastu metrów i wiedziałem, że małemu świadkowi na dole z podziwu zapiera dech. Zacząłem ostrożnie wspinać się wyżej, aby osiągnąć wierzchołek pięknej skały.
I wtedy to się stało.
Urwał się pode mną kawałek zwietrzałego kamienia, a ja zdążyłem się jeszcze uchwycić za jeden pęknięty występ i jako tako utrzymać równowagę. Znalazłem nogą oparcie i zastygłem w bezruchu. Nic innego nie mogłem zrobić: ani zejść, ani wspiąć się wyżej.
— Hej — zawołałem do przestraszonego chłopca.
Stał na dole z oczyma wytrzeszczonymi ze zgrozy.
Opisałem mu drogę do gajówki, która wiodła ciemnym lasem, ścieżynką po stoku.
Dziecko pobiegło.
Mówi się, że przed śmiercią przewija się człowiekowi przed oczyma całe życie. Ja, kiedy tak tam wisiałem i każdej chwili mogłem od skały odpaść, przebiegałem myślą swoje życie i uświadamiałem sobie, co będzie, jeśli spadnę. Nie tyle ze mną — mnie w tym momencie na życiu zbytnio nie zależało — ale martwiło mnie straszliwie, co się stanie z tym chłopcem. Od kiedy zginęła moja żona, jego matka, nie miał na świecie nikogo oprócz mnie. Trzymałem się kurczowo ściany i błagałem w duchu, aby ten występ pode mną się nie urwał i aby mój synek zdążył sprowadzić gajowego. I zdążył.
Gajowy przyniósł liny i haki — najwyraźniej przywykł do takich wydarzeń — i za ich pomocą zszedłem na dół; skończyło się na niewielkich otarciach naskórka.
Kiedy tego wieczoru leżałem z synem w namiocie, zastanawiałem się, jak powinienem mu się odwdzięczyć za to, że nie bał się iść ciemnym lasem i uratował mi życie. Wiedziałem, że nie wystarczy tu zwyczajna nagroda w postaci kolejki czy czegoś podobnego.
I kiedy mi wtedy, w nocy, przyszedł do głowy pomysł, jaka to może być nagroda, poczułem wielką ulgę. Byłem pewny, że jest to właściwy pomysł. Kwadrans czasu. Kwadrans czasu codziennie — tak, o to właśnie chodzi.
Kiedy wam ktoś uratuje życie, nie wystarcza dać mu za to lody albo kolejkę elektryczną i pomyśleć sobie, że w ten sposób sprawa jest załatwiona. Zwłaszcza jeśli jest to wasze małe dziecko, które dokonało czynu bohaterskiego. A nie sądzi pan, że droga ciemnym lasem, w nieznanym terenie, a do tego ścieżynka biegnąca stromym zboczem, jest dla małego dziecka czymś więcej niż drogą — że jest to wielki, mężny czyn?
Owej nocy, kiedy słyszałem obok siebie jego oddech, postanowiłem sobie, że dopóki tylko będę żył, poświęcę mu co najmniej kwadrans dziennie, ćwierć godziny każdego dnia. I robię to do dziś.
W tym kwadransie nie chodzi o zwykły czas, o wycieczki, pomoc w nauce czy opowiadanie o czymś. Mam na myśli wyłącznie czas, w którym pomyślę o jego troskach i radościach, kiedy go zagadnę, dlaczego jest mu smutno, albo będę z nim dzielił jego radość.
Ileż razy spędzamy z dziećmi niemało jałowego czasu, sprzeczamy się z nimi, upominamy je, długo i niepotrzebnie przypominamy im o drobnych przewinieniach — nie, nie o ten czas chodzi. Ten kwadrans będzie poświęcony temu, że będę o nim myślał jak kolega, a zarazem rodzic.
Dzisiaj syn jest już w tym wieku, w jakim ja byłem wtedy, gdy wspinałem się na skałę, i muszę powiedzieć, że kontakt między nami jest tak wspaniały, iż nie znam lepszego między ojcem i synem w naszym otoczeniu.
Oczywiście często poświęcałem i poświęcam synowi znacznie więcej niż kwadrans dziennie — ale ten obiecany kwadrans poświęcałem mu nawet wtedy, gdy miałem bardzo dużo pracy. Wie pan, wystarcza bardzo niewiele, wystarcza tylko nie przerywać tej nici zaufania i poczucia bezpieczeństwa, jaka jest między ludźmi, którzy się kochają. I która jest chyba między każdym dzieckiem a jego rodzicami w dzieciństwie. Ileż nieszczęścia mogłoby na świecie nie być, gdyby każdy potrafił poświęcić swym bliskim tę na pozór niewielką chwilę czasu, kwadrans dziennie. Gdyby posłuchał, co im się tego dnia przydarzyło, wysłuchał wybuchów ich złości i przejawów lęku i dał im do zrozumienia, że mogą na nim polegać.
Syn o tym, co sobie obiecałem, wie i powiedział mi, że kiedy będzie miał dzieci, również znajdzie dla nich tych magicznych piętnaście minut dziennie — nawet wtedy, gdy będzie miał ogromnie dużo pracy. Piętnaście minut... Można powiedzieć, że to jedynie chwilka. A tymczasem można w ciągu nich do kogoś zadzwonić, napisać list, wypić z kimś kawę, wykonać szereg drobnych rzeczy — a przecież właśnie z takich drobiazgów składa się i wspiera na nich ludzkie życie. Kwadrans dziennie.
Proszę sobie wyobrazić, że każdy z tych kilku miliardów ludzi żyjących na kuli ziemskiej zdołał znaleźć dziennie kwadrans, w którym poświęciłby się swoim bliskim: jakaż ogromna energia życzliwości, zrozumienia i sympatii zostałaby uruchomiona! Ile uczuć samotności by się złagodziło — i ilu by się uniknęło — ilu tragediom można byłoby przez to — i to łatwo — zapobiec... Może, powie pan, poświęcamy swym bliskim więcej niż ten kwadrans dziennie. Czasem zapewne tak...
Ale chodzi tutaj o nieprzerwaną pewność, która trwa i która daje ludziom wspaniałe poczucie, że nie są sami. Jeśli poświęca się więcej czasu — czemu nie, tym lepiej. Ale ten kwadrans, nigdy nieopuszczany kwadrans, może być takim hakiem na skale, który wytrzyma, kiedy inne haki puszczą, na którym możemy się oprzeć, kiedy czujemy, że już spadamy na dół. Może dzisiaj — właśnie dzisiaj — możemy uzyskać magiczny hak — niezwykły uchwyt, który nas uchroni — jutro".
Art. ze str. deon.pl